Godzilla kontra Megaguirus (2000)

Gojira X Megagirasu: G Shometsu Sakusen

Godzilla vs. Megaguirus

„Godzilla kontra Megaguirus” z 2000 roku to film, który często wymyka się jednoznacznym ocenom. Po dynamicznym, mroczniejszym „Godzilla 2000: Millennium” Toho postanowiło pójść w zupełnie innym kierunku i stworzyć historię bardziej swobodną, pulpową, a miejscami wręcz świadomie szaloną. To produkcja, która z jednej strony korzysta z osiągnięć ery Millennium, a z drugiej czerpie pełnymi garściami z ducha klasycznych filmów o potworach z lat 60. i 70.

Akcja przenosi nas do alternatywnej Japonii, która – nauczona doświadczeniem – zrezygnowała całkowicie z energii atomowej, widząc w niej źródło wszystkich pojawień Godzilli. W zamian rozwija nowoczesne technologie oparte na czystych źródłach energii. Jednocześnie powołuje do życia specjalny oddział G-Graspers, grupę wojskowo-naukową, której zadaniem jest kontrola, a jeśli trzeba – eliminacja zagrożenia ze strony Godzilli. Największą nadzieją zespołu jest ich nowa broń: Dimension Tide, urządzenie potrafiące tworzyć miniaturowe czarne dziury. Japonia wierzy, że właśnie w ten sposób uda się raz na zawsze pozbyć króla potworów.

Natura jednak lubi płatać figle. W trakcie testów Dimension Tide dochodzi do zakłócenia czasoprzestrzeni. Z pozoru udany eksperyment prowadzi do czegoś nieoczekiwanego – do współczesnego Tokio trafia pradawny gatunek gigantycznych owadów, które długo pozostawały uśpione w prehistorycznych warstwach rzeczywistości. Te drapieżne istoty, zwane meganeuronami, zaczynają rosnąć, mnożyć się i atakować, aż w końcu jedna z nich przybiera formę królowej – Megaguirus. To potwór całkowicie różny od Godzilli: szybki, lekki, zwinny, zdolny przelatywać nad miastem z prędkością błyskawicy i wysysać energię z każdej istoty, którą zaatakuje. Nawet atomowy oddech Godzilli nie jest dla niej czymś, przed czym ucieka – przeciwnie, potrafi wykorzystać go przeciwko niemu.

Film prowadzi do starcia dwóch drapieżników, które reprezentują zupełnie odmienne style walki. Godzilla porusza się jak żywioł, ciężki, nieustępliwy, niemal nie do zatrzymania. Megaguirus jest jej przeciwieństwem: szybka, chaotyczna, poruszająca się w powietrzu jak żyletka tnąca przestrzeń. Walka między nimi jest jedną z najbardziej dynamicznych w erze Millennium – pełną skoków, nurkowań, ostrych skrętów i nagłych ataków. Rzadko kiedy Godzilla zderza się z przeciwnikiem, który góruje nad nim nie rozmiarem, lecz szybkością i sprytem.

Cały film ma w sobie tę niezwykłą, swobodną energię, dzięki której przypomina nieco klasyki ery Showa. To historia mniej „poważna”, a bardziej przygodowa, pełna pomysłów rodem z pulpowej fantastyki – od supertajnych organizacji wojskowych po futurystyczne bronie generujące czarne dziury. Jednocześnie jednak zachowuje charakterystyczny dla Toho szacunek do potwora, pokazując go jako instynktownego, nieustępliwego króla natury, reagującego na zagrożenie tak, jak reagowałby każdy drapieżnik broniący swojego terytorium.

„Godzilla kontra Megaguirus” nie próbuje być arcydziełem ani poważnym komentarzem społecznym. To film, który bawi się konwencją i robi to świadomie. Jest trochę szalony, trochę kampowy, bardzo dynamiczny i pełen pomysłów, które można znaleźć tylko w japońskim kinie kaijū. To jedna z tych odsłon, które pokazują, jak ogromną elastyczność ma sama postać Godzilli – potrafi być metaforą, potrafi być tragedią, ale potrafi też być bohaterem widowiskowej, lekko zwariowanej opowieści science-fiction.

Warto do tego filmu wrócić, bo daje coś, czego współczesne produkcje już często unikają: czystą, nieskrępowaną zabawę gatunkiem. Megaguirus to przeciwnik wyjątkowy, Godzilla jest tu w swojej najbardziej pierwotnej formie, a całość ogląda się jak list miłosny do dawnych monster-movies. I może właśnie w tym tkwi jego urok.