Godzilla Minus One (2023)

Gojira – 1.0

Godzilla Minus One

„Godzilla Minus One” Takashiego Yamazakiego to film, który nie tylko odświeżył obraz Godzilli, ale przywrócił go do miejsca, z którego narodziła się cała legenda: do ludzkiego strachu, wstydu, winy i bólu. To zaskakujące, że ponad siedemdziesiąt lat po premierze filmu z 1954 roku wciąż można opowiedzieć historię potwora w sposób nowy, mocny i głęboko poruszający. Yamazaki uczynił coś rzadkiego — stworzył Godzillę, która nie jest metaforą jednego wydarzenia, lecz kondensacją całej tragedii powojennej Japonii. Tytułowy „Minus One” oznacza kraj, który nie tylko wrócił do punktu zero po przegranej wojnie, lecz spadł nawet niżej — moralnie, emocjonalnie, społecznie. I właśnie w tę przestrzeń pustki wchodzi Godzilla.

Film zaczyna się intymnie, niemal kameralnie: Koichi Shikishima, młody pilot kamikaze, wraca z wojny żywy, ale wewnętrznie zniszczony. Jego przetrwanie nie jest triumfem — jest ciężarem, który nosi jak bliznę. Yamazaki tworzy obraz mężczyzny, który czuje, że zawiódł swój kraj, swoją rodzinę i samego siebie. Japonia po wojnie jest zniszczona, upokorzona i szuka sensu wśród ruin, ale Shikishima jest równie zrujnowany. Między nim a krajobrazem istnieje bolesna symetria. I gdy wydaje się, że kraj zaczyna stawiać pierwsze niepewne kroki ku przyszłości, właśnie wtedy na horyzoncie pojawia się Godzilla — monstrum, które nie reprezentuje już atomowej traumy w sensie symbolicznym, lecz realną siłę niszczycielską, zdolną ponownie sprowadzić Japonię na kolana.

Godzilla Yamazakiego jest inna niż wszystkie wcześniejsze. Zwierzęca, ciężka, brutalna. Nie jest postacią tragiczną, nie jest strażnikiem natury ani duchem zemsty. Jest katastrofą, czystą i nieodwracalną. Jej przerażająca siła polega na tym, że nie posiada motywacji — jest tylko przemoc, instynkt, ruch naprzód. Jej atak na Ginza jest jednym z najbardziej poruszających momentów całej serii: nie jako widowisko, ale jako dramat, który przypomina archiwalne obrazy zniszczonych miast. Yamazaki filmuje z wyczuciem, nie z sensacyjnością — zniszczenie nie jest tu efektem specjalnym, lecz doświadczeniem, które czują ludzie na ulicy, widzowie w kinie i pamięć narodu.

W centrum tej opowieści pozostaje jednak człowiek. Shikishima, który opuścił walkę, staje przed wyborem: czy ponownie ucieknie, czy tym razem będzie w stanie zmierzyć się z ciężarem własnej przeszłości? Jego relacja z Noriko i małą Akiko tworzy drugi, niezwykle delikatny wymiar filmu — rodzinny, niepewny, rodzący się w cieniu traumy. To nie jest standardowa melodramatyczna więź. To powolna, nieśmiała próba odbudowywania człowieczeństwa między ludźmi, którzy nie są pewni, czy jeszcze mają prawo kochać albo być szczęśliwi.

Yamazaki robi coś, co w zachodnim kinie katastroficznym niemal nie istnieje: buduje potwora równolegle z bohaterem. Godzilla staje się cieniem Shikishimy — jego wstydem, jego strachem, jego nieprzepracowanymi decyzjami. Gdy potwór nadciąga, czuć, jakby wracała sama wojna. I kiedy Shikishima ostatecznie decyduje się stanąć przeciwko Godzilli, walczy nie tyle o kraj, ile o siebie. Jego finałowy lot nie jest aktem heroizmu w hollywoodzkim stylu, ale aktem desperacji człowieka, który pragnie choć raz przestać bać się własnych decyzji. To jedyny sposób, by przełamać własne „minus”.

Końcowe sekwencje są jednocześnie spektakularne i intymne. Efekty specjalne są niezwykle dopracowane, zwłaszcza jak na film o ułamku hollywoodzkiego budżetu, ale prawdziwa siła finału leży gdzie indziej — w emocji, spojrzeniu Shikishimy, w oddechu, którego nie da się dłużej wstrzymywać. Godzilla, choć potężna, staje się niejako tłem dla wewnętrznej walki bohatera. I gdy historia domyka się, nie ma tu pełnego katharsis. Jest ulga, ale i niepokój. Japonia znów stoi, ale nie wiadomo na jak długo. Ludzie znów oddychają, ale pamięć wojny nie znika. A Godzilla, choć pokonana, jest bardziej jak etap niż finał — jak przypomnienie, że trauma nie odchodzi od razu, tylko powoli traci moc.

„Godzilla Minus One” to film, który w niezwykle odważny sposób wraca do tego, co uczyniło Godzillę symbolem. Nie monumentalność, nie popkulturowość, nie efektowne walki. Tylko człowiek — jego lęk, jego zagubienie, jego próby odbudowania samego siebie. To historia o kraju w ruinie i człowieku w ruinie, którzy muszą znaleźć sposób, by choć na chwilę stanąć wyżej niż „minus”. Yamazaki oddaje hołd Ishirō Hondzie, ale idzie krok dalej — w stronę kina osobistego, surowego i jednocześnie pięknie empatycznego.

To film, który nie tyle pokazuje Godzillę, co zadaje pytanie: skąd bierze się potwór, kiedy człowiek sam czuje się jak cień swojego dawnego życia? I co musi się stać, żeby ten cień wreszcie odszedł?