
![]()
Shin Godzilla (2016)
Shin Gojira
Shin Godzilla / Godzilla Resurgence
„Shin Godzilla” z 2016 roku to jeden z tych filmów, które odmieniają sposób myślenia o całej serii. Hideaki Anno i Shinji Higuchi nie tylko stworzyli nową wersję historii o potworze atakującym Japonię — oni całkowicie przepisali jej kod genetyczny. Żadne wcześniejsze wcielenie Godzilli, ani to z lat 50., ani z ery Heisei, ani nawet potężne, demoniczne wcielenia z Millennium, nie było tak bezwzględnie zimne i tak niepokojąco obce. „Shin Godzilla” to film, w którym potworem nie jest tylko gigantyczna istota wyrastająca z oceanu, lecz również coś znacznie bliższego: biurokratyczna machina państwa, która w obliczu katastrofy ujawnia swoją bezwładność.
Film rozpoczyna się nie jak monster-movie, ale jak kronika kryzysowa. Na wodach Zatoki Tokijskiej dochodzi do niewyjaśnionego wycieku, który w pierwszej chwili wygląda jak awaria rurociągu. Spotkania rządowe odbywają się jedno po drugim, ministrowie spierają się o definicje i procedury, premier czeka na dane, komitety analizują sytuację — wszystko przebiega zgodnie z protokołem. I dopiero kiedy woda zaczyna drżeć, a kanały rzeczne eksplodują pod naporem czegoś nieznanego, okazuje się, że protokół nie przewiduje istoty, która uczy się szybciej niż urzędnicy potrafią się porozumieć.
Godzilla w tej wersji jest jak żywy proces ewolucji, który widzimy etap po etapie. Najpierw jako groteskowy, czołgający się twór o oczach ryby i plującym krwią pysku, potem jako rosnący w tempie niepokojącej mutacji organizm, aż wreszcie jako potwór, który wygląda, jakby promieniowanie samo przybrało kształt gnijącego tytana. To Godzilla pozbawiona wyrazu, emocji, totemiczna, obca — kiedy patrzy pustymi oczami, czuć, że jej świadomość jest zaprogramowana tylko jednym: przetrwaniem za wszelką cenę, ewolucją bez końca.
Kiedy jednak Godzilla rośnie, najtrudniejszą walkę toczą nie żołnierze z potworem, ale sami ze sobą politycy i urzędnicy. Anno pokazuje Japonię nakreśloną nie jako słabą, lecz jako tak bardzo przywiązaną do procedur, że zamienia się w ruchomą tarczę przesuwaną od posiedzenia do posiedzenia. W filmie jest ostra nuta satyry i gorzki komentarz społeczny: potwór niszczy dzielnice Tokio, a równolegle trwa debata, czy decyzję o ataku może podjąć minister, premier czy rada bezpieczeństwa — i czy nie potrzebne są jeszcze dwa dodatkowe podpisy. Czuć tu echo rzeczywistych wydarzeń związanych z katastrofą w Fukushimie i spóźnioną reakcją państwa.
A jednak w tej samej strukturze systemu rodzi się coś, co jest dla tego filmu niezwykle ważne: ludzie, którzy mimo wszystkiego próbują działać. Yaguchi i jego niekonwencjonalny zespół specjalistów z różnych dziedzin stają się kontrastem dla sztywnego gmachu rządowych hierarchii. To oni łamią schematy, łączą fakty, szukają rozwiązań, współpracują z naukowcami z zagranicy. W ich wysiłkach jest coś głęboko japońskiego: pracowitość, determinacja, ale też świadomość, że przeciwko katastrofie nie walczy się siłą — walczy się pomysłowością.
Film osiąga swoją największą moc w scenach ataku Godzilli na Tokio. Gdy potwór staje się nagle idealnie nieruchomy, a potem w jednej chwili otwiera paszczę i wystrzeliwuje promień atomowy, miasto zamienia się w spopieloną pustkę. To jeden z najbardziej wstrząsających obrazów w całej serii — nie efektowny, ale tragiczny, przypominający o piętnie, jakie Japonia nosi od czasów wojny. Świadomie, ale subtelnie, Anno wprowadza wizualne echo tych wydarzeń: cisza po wybuchu, powoli opadający popiół, cisza, która wydaje się bardziej przerażająca niż ryk potwora.
„Shin Godzilla” nie jest jednak filmem, który kończy się rozpaczą. To film, w którym końcowa sekwencja działania — operacja koagulacji krwi Godzilli — pokazuje inny wymiar potwora: nie jako zwycięzcę ani pokonanego, ale jako problem do rozwiązania, wyzwanie do zrozumienia. Ostateczne unieruchomienie potwora nie daje poczucia triumfu; daje poczucie ulgi, ale też wrażenie, że to dopiero pierwszy rozdział, że Godzilla jest procesem, nie wydarzeniem.
Najbardziej niepokojący obraz pojawia się w ostatnich sekundach: martwa forma Godzilli, zamrożona w miejscu, rozsypana jak stalowy posąg, a na jej ogonie — coś, co wydaje się zaczątkiem nowej mutacji, humanoidalnej, owadziej, zupełnie odmiennej. To sugestia, że proces ewolucji nigdy się nie kończy, a Godzilla — tak jak japońskie kryzysy — może powrócić w formie, której nikt nie przewidzi.
„Shin Godzilla” to film, który nie celebruje potwora, ale traktuje go poważnie: jako metaforę systemu, natury, kryzysu, historii i przyszłości. Jest zimny, analityczny, momentami satyryczny, a jednocześnie głęboko emocjonalny, choć emocje nie kryją się w walkach, lecz w reakcjach ludzi. To najbardziej nowoczesna, najodważniejsza odsłona Godzilli od 1954 roku i jeden z tych filmów, które pokazują, że historia potwora jest w istocie historią ludzi, którzy muszą się z nim zmierzyć — z ich własnymi procedurami, błędami i lękami.
A może właśnie dlatego „Shin Godzilla” jest tak silnym doświadczeniem. Bo pyta nie tylko o to, skąd wziął się potwór, ale też: co zrobimy, kiedy naprawdę zapuka do drzwi?